28.04

Właściwie cały dzień odbębniłam przed 9 rano. Poszłam do lekarza (to dlatego tak wcześnie się zwlekłam) zanieść to i owo do badań. Jestem bardzo dzielna z tymi badaniami, jeszcze żadnego nie ominęłam ani nie zgubiłam żadnego świstka i nawet nie spóźniłam się nawet na te o najbardziej dzikich porach. Może jest dla mnie, jako matki nadzieja. Poszłam też do banku i zyskałam nowe skile płacenia za kataloński przez bankomat (tak!) oraz pierwszy raz od dawna zrobiłam zakupy, więc Rafał będzie miał śniadanie. Resztę dnia spędziłam już mniej produktywnie, bo boli mnie głowa (znowu) a ciężko być produktywnym nie ruszając czachą. Ale PITa rozliczyłam, co wprowadziło mnie w stan smutku i nostalgii, bo trzeba będzie korygować. Jestem dziś LENIWĄ BUŁĄ

a oto jak żyć, kiedy jest się leniwą bułą

27.04

ostatni dzień tego szaleństwa… aaa nie wiem co dzisiaj w ludzi wstąpiło, ale wspólny obiad, który zazwyczaj przebiegał jakoś tak normalnie dzisiaj był samym złem. Nawet Rafał chodził naburmuszony i rzucał uwagi o apokaliptycznych przepowiedniach i burakach. Było piekło i sztuczna noga.

Pomysł był taki, żeby ludzie brali jedzenie i jedli na stojąco, ale wszyscy się rzucili na jakiekolwiek miejsca i za chwilę tychże już nie było. Dzieci płakały (bo zabrakło kartofelków z sosem), ci co sami sobie stoły przynieśli mieli gdzie siedzieć i byli zadowoleni, wyglądało tak, że połowa było objedzona i zadowolona a reszta głodna i bez miejsca (na szczęście drugiego dania było mnóstwo, więc po jakimś czasie wszyscy się jednakowo najedli). A było pysznie, bo Pepe zrobił jedną ogromną patelnię paelli a drugą fideua. Czyli cudu na kiju, który jadłam pierwszy raz. W skrócie jest to paella, tylko zamiast ryżu ma makaron (taki do rosołu), więc jest tłuste, makaronowe, z sosem czosnkowym (alioli) i owocami morza. Lepiej być nie może. Deser na wszelki wypadek rozdawaliśmy sami, żeby dla nas nie brakło.

O 16, po powrocie do domu, położyłam się na chwilę i wstałam już rano.

26.04

wielkie otwarcie, jestem niepomiernie wdzięczna za to, że Carmen wsadziła mnie do kawiarenki, przesiedziałam tam cały dzień, czasem rozmawiając z miłymi ludźmi i serwując im kawę a głownie czytając Chmielewską (ostatnio przeczytałam „Harpie” i tak mi się spodobały, że teraz mam fazę, zrobiłam nawet tabelkę w Excelu ze wszystkimi jej książkami, zaznaczając o czym są, które czytałam i które warto przeczytać, więc podeszłam do sprawy nader metodycznie jak na mnie- znaczy musiało mi się spodobać).

Uniknęłam więc w kawiarence wszystkich przemówień, zabaw z dziećmi (których połowa się nie odbyła, ale dzięki mojemu azylowi nie byłam za nie odpowiedzialna), uniknęłam chaosu i latania z krzesłami, generalnie miałam święty spokój. O 22 poszłam do domu, wracam za 12 godzin.

 

 

25.04

100_9896

rano ostatnie składania książeczek i wycinania czegoś na engresca’t, miałam też odebrać zamówiony papier na okładki książek, wieczorem, okazało się, że jednak A3 może być A3 nie równe i to zamówione nie mieści się do drukarki. Więc folderek, co miał być książką wyszedł mocno średni.

Fajnie za to wyszły gry dla dzieci, czyli fiesta piratów, choć trochę miałam wrażenie, że mimo przygotowań i tak wszystko na ostatnią chwilę było.

100_9945 100_9985 100_9983 100_9959

24.04

Dziś jest Sain Jordi, katalońskie walentynki, z okazji których daje się róże i książki. Z tej okazji mieliśmy stanowisko z książkami na placu pod ratuszem. I jak tam byłam i żadnej książki niestety nie sprzedałam. Wstyd.

100_9876

Wieczorem poprzygotowywaliśmy jeszcze jutrzejsze gry. Kiedy wychodziłam zostali jeszcze Jose Luis i Dorkas, żeby przygotować i wydrukować arcydzieło o historii kościoła (miało być wydrukowane w drukarni w twardej oprawie w 500 sztukach, ale ponieważ to na sobotę, to postanowili sami to zrobić przez noc- tak się pracuje w Hiszpanii proszę państwa).

23.04

Przed południem pojechaliśmy z Mike’iem na pożegnalny obiad, na który nas zaprosił do restauracji zaprojektowanej przez Gaudiego. Jedliśmy najlepsze rzeczy na świecie, ja zamówiłam sobie sałatkę (która by mi już starczyła za cały posiłek) i steka na drugie (on mi starczył za posiłek na następne dni). Chłopaki zamówili wszyscy żeberka jagnięce, ale ponieważ Mike i Rafał zamówili je w menu dnia, na pierwsze dostali pieczone pory. Pod ich wpływem doznałam oświecenia i jest mi smutno, kiedy myślę ile w życiu zmarnowałam porów z włoszczyzny. Trzeba je było wszystkie piec na potęgę, bo to potrawa pyszna jak mało co. Inna sprawa, że teraz jest sezon i pory były młode.

100_9883 100_9890 100_9892 100_9893 100_9887

Wieczorem pomogliśmy trochę w kościele, niech mają. O 20 miałam sprzątanie, więc czuję, że pomogłam.

22.04

byliśmy z mike’em w kolonii Guell i parku-labiryncie w BCN, było przepięknie. Wieczorem miałam lekarza i kataloński, na który się zapisałam i poszłam i nie zasnęłam i byłam bardzo dzielna. Co prawda nie poszłam do pracy, ale litości- to mój wolny dzień…

21.04

Pojechaliśmy na obiad do Ma i Jose Luisa, właściwie to my ich zaprosiliśmy, ale oni teraz mają pieska i nie chcą go samego zostawiać. Zawieźliśmy wiadro pierogów (które Rafał dzielnie ekstrahował cały poranek z tłuszczu- zostawił mi pół wiadra tłuszczu w prezencie- co można zrobić z taką ilością tłuszczu, poza sprowokowaniem zawału?). Piotrek przygotował żurek, Mike przystawki (jamón serrano i ser) a ja zrobiłam mazurka i kolejną babkę. Bardzo mi taki podział zadań odpowiada. U JL i Ma zabawiliśmy do 17, bo ja i Ma musiałyśmy iść do kościoła na grupę sprzątająco-dekorująco-wykańczającą. Siedziałam tam do 21, robiąc rożki na popcorn z różowymi kokardkami. Dlaczego? Najpierw pomyłam trochę okna i odkurzyłam schody, ale było tyle ludzi, że nie bardzo było wiadomo co kto ma robić, więc podłączyłam się do dziewczyn, które dekorowały salę na urodziny 3letniej dziewczynki, której rodzice wynajęli salę na przyjęcie. Bardzo się dobrze bawiłam i przynajmniej mogłam siedzieć.

20.04

Dzisiaj Mike przygotowuje zdobyczne mięso na swojego rodzaju takosy i idzie zwiedzać zamek a my idziemy na nabo. Miało nie być szkółki, ale jak wiadomo plany tu zmieniają się w ostatnim momencie, więc razem z Merche miałyśmy zajęcia. Dobrze, że wczoraj nadgorliwie posprzątałam 2 piętro, czyli tam gdzie mamy zajęcia z dziećmi a gdzie wcześniej siedziałyśmy zamknięte przez tydzień i wycinałyśmy zawzięcie. Zajęcia były trudne, ale Merche bardzo dzielna.

Obiad był pyszny, ja na deser upiekłam babkę drożdżową a potem mieliśmy siestę, Z Rafałem obejrzeliśmy ostatni odcinek HIMYM, zadzwoniliśmy do rodziny i zdrzemnęliśmy się. O 17 poszłam na spotkanie engresca’t u (kto robi spotkania w Wielkanoc??) zaniosłam im świąteczną babkę, żeby mogli spróbować i wyrwałam się szybko, bo chłopaki chcieli iść na rolki (a mamy niedobór kluczy). Czułam się bardzo nie Wielkanocnie, więc kiedy ich nie było, to zrobiłam im na kolacje śniadanie wielkanocne, z pisankami i sałatkami i wszystkim, co udało mi się naszywko zmontować z rzeczy znalezionych w kuchni i okolicach. Była nawet święconka.

19.04

Po szybkiej, godzinnej warcie sprzątającej pojechaliśmy z Mike’iem do Barcelony. Byliśmy w parku przy estació franca, łuku triumfalnym, parku Guell i poszwędaliśmy się po porcie (Mike lubi jachty). Widzieliśmy jacht Abramowicza, eclipse, który do niedawna był największy na świecie. Wracając zdaliśmy sobie sprawę, że mimo, że byliśmy rano na zakupach w Lidlu i Carrefourze (Mike chciał zrobić jutro o biad, ale nie mogliśmy znaleźć właściwych składników do lasagne’i) nie mamy nic na jutrzejszy obiad. Na szczęście obok stacji znaleźliśmy rzeźnika, który właśnie się zamykał. Wyszliśmy od niego po 22, z zakupami Mike’a + butelką cydru i drugą butelką cydru w nas (to znaczy w chłopakach, bo ja niestety nie mogłam z nimi pić). Objedliśmy go potwornie, bo cały czas nas częstował szynką iberico i serem i gadał jak nakręcony.

100_9875